Autocenzura
Przestał już straszyć Urząd z ulicy Mysiej w Warszawie. Nie wielu chce go pamiętać lub go wręcz nie pamięta. Duch kontroli prasy, wydawnictw i druku drzemie jednak w narodzie. Szczególnie podatny grunt do rozwoju ma autocenzura. Autocenzura to nic innego jak czytanie własnego tekstu cudzymi oczyma. W tym przypadku autor sam jest swoim własnym prokuratorem. Staje się bardziej surowy niż urzędnik, bo przecież, co, jak co, ale najlepiej zna podejrzanego? Zna przecież jego myśli, niuanse i meandry stylu i wie najlepiej gdzie między wierszami podejrzany chciał przemycić ukryte myśli, czy gdzie zakamuflował prawdziwą puentę. Wie przecież nawet, co podejrzany chciał przemycić, wie też, czego nigdy nie ośmieliłby się napisać, wie, co zostało przemilczane. My sami dla siebie bywamy najlepszym i najbardziej surowym cenzorem. Nasz doktor Jackyll dobrze wie, kim jest i wie jak wygląda Mr. Hyde. Ten nasz cenzor jest jak demiurg srogi i wszechwiedzący, a przecież zrodzony z nas. Z naszego ego, bo jest tworem naszej inteligencji. Jednak w klasyce autocenzury ten sobowtór wiecznie triumfuje. Zawsze kpi z naszej słabości
Jeżeli pisarz zdoła przezwyciężyć radykalny gest samozniszczenia i siłą talentu, skupienia, odwagi, pomysłowości przechytrzyć sobowtóra-kusiciela, ślad tej walki pozostanie w rękopisie - w postaci metafory. Jest to podwójne zwycięstwo: tekst, wbrew pokusom, dostąpił łaski ukształtowania, a dzięki chytremu podstępowi, sprowadzeniu idei do metafory (w etymologicznym znaczeniu przeniesienia właściwego sensu na to, co figuratywne), autocenzura obróciła myśl w figurę stylistyczną, skierowała na pole poetyki. Można by z tego wyprowadzić dalekosiężne wnioski historycznoliterackie i teoretycznoliterackie, a owym zjawiskiem - podporządkowania metafory - wyjaśnić powstanie wielu dzieł, choćby w rosyjskiej literaturze awangardowej lat dwudziestych. Autocenzura nadaje określoną barwę i ton rosyjskiej awangardzie. Proza Pilniaka i Babla, poezja Mandelsztama i Cwietajewej z walki z cenzurą wydobyły maksymalne efekty literackie. Gorzkie, tragiczne zwycięstwo.
Autocenzura to ujemny ładunek energii twórczej, który ogranicza, irytuje, a w zetknięciu z ładunkiem dodatnim może wykrzesać iskrę. Wówczas pisarz, wzgardziwszy własnym strachem, zabija swego sobowtóra, a wskutek silnego wybuchu długo gromadzonej ostrożności, wstydu i poniżenia metafory się rozpadają, peryfrazy się rozsypują, pozostaje jedynie nagi język faktów, pamflet. Państwa cenzor-sobowtór nie ma już nic do odkrycia między wierszami, wszystko jest napisane czarno na białym, do ostatniego atomu waszego niezadowolenia. (W takiej chwili Mandelsztam stworzył wiersz o Stalinie, ten drugi, oznaczający wyzwolenie się od autocenzury i upokorzenia. Ten, który przypłacił życiem).
Zwycięstwo zasady moralnej zabija albo pisarza, albo dzieło.
Cenzurowane ja, które długo znosiło tyranię strachu, sięga po pamflet jak po miecz zemsty. I właśnie owo zwycięstwo nad własnym sobowtórem-cenzorem wyjałowiło niejednego pisarza na emigracji. Jako ofiary wieloletniej autocenzury nagle przeszli tę piędź przestrzeni, jaka dzieli sztukę od propagandy, i nastąpiło to, co Czesław Miłosz nazywa "zawężeniem".
Jaki z tego wszystkiego można wyciągnąć wniosek? Że długotrwałe oddziaływanie autocenzury prowadzi w sposób nieunikniony do katastrof ludzkich i twórczych, nie mniejszych niż te, które powoduje cenzura; że autocenzura to niebezpieczna operacja umysłowa o dalekosiężnych skutkach dla literatury i ducha ludzkiego.
© 2012 © Wszystkie prawa zastrzeżone © Oskar Miller